31 października 2014

Po co nam bliscy, a właściwie - najbliżsi?

2 komentarze:
 
Fot. Edie Layland
http://www.laylandmasuda.com/
Różni nas wiele, czasami nawet wszystko, żeby łączyło jedno: każdy ma bliskich. Każdy nosi w sobie strach o tych, których kocha, czasami schowany głęboko, a czasami podchodzący do samego gardła, chociaż nie da się go wypluć ani zwymiotować. Każdy jest dla kogoś całym dniem od rana do wieczora, jest czyimś całym światem, nawet na odległość.

Bliscy, a przede wszystkim najbliżsi, są kalendarzem. Dzięki nim i sposobie patrzenia na nich wiemy, na jakim etapie życia jesteśmy. Moja pierwsza kalendarzowa kartka to ta wyrwana bardzo dawno, ale zachowana we wspomnieniach od kiedy zaczęłam pamiętać. Rodzice byli wtedy niezbędni do bytu mojej kilkuletniej osoby. Gdy nie karmili i nie nosili na rękach, znosili drobne dziewczyńskie wybryki (nigdy ich nie okłamywałam, jedynie "oszukiwałam" albo "żartowałam") albo cierpliwie wysłuchiwali czytaną przeze mnie z dumą książkę. Dotyki były częste. Jeśli nie spontaniczne, to podyktowane koniecznością pomocy poradzenia sobie w ówczesnym świecie,
w którym wyższa drabinka na podwórku równała się wejściu na K2.

Kolejna kartka zapisana już była własnoręcznym pismem pilnej uczennicy. Bliscy byli po to, żeby powoli wyprowadzać ze świata beztroskiej zabawy i zastępować go nie mniej ciekawą kopalnią wiedzy do zdobycia, powtarzając do znudzenia, że "najpierw obowiązki, a potem przyjemności". (Do dzisiaj nie potrafię spokojnie usiąść na kanapie, dopóki nie wykreślę wszystkich pozycji z listy rzeczy do zrobienia.) Zaczęli też wymagać. Zrobienia czegoś po sobie albo przy sobie, ale już tak "na poważnie". Pojawiły się pierwsze ograniczenia. Wracałam do domu o tej, czy o tamtej, chociaż inni grali jeszcze w gumę albo bawili się w podchody. Za młoda na bunt, ku któremu nie było jednak realnych przesłanek, a za stara na wierzganie nogami, byłam chłonącą
i nieprotestującą córką. To, że bliscy byli, było wtedy takie...właściwe i naturalne. Byli dlatego, że po prostu nie mogło być inaczej.

Rodzice, ale również inni bliscy, razem ze swoim bagażem doświadczenia i życiowej mądrości przeszkadzają chyba najbardziej w świecie nastoletnim, przy czym ich "przeszkadzanie" różni się między domami odcieniem intensywności. U mnie manifestowanie mojej kilkunastoletniej, a więc w zasadzie bardzo już dorosłej, niezależności przebiegało blado i łagodnie. Z naciskiem na przebywanie w samotności, nawet podczas wspólnych spacerów, gdzie wybiegałam wprzód nie tylko myślami, ale i nogami, byle dalej od wyglądu małego dziecka uwiązanego na łańcuchu rodzicielskiego spojrzenia. Z typowym sporadycznym, ale wirującym obrazkiem pierwszych alkoholowych upodleń i paleniem pierwszych papierosów, których zapach wchodził najlepiej 
w puchową zimową kurtkę, zamykaną później z tego powodu głęboko w czeluściach szafy. Z największym szaleństwem i wyrazem buntu, na jaki było mnie stać, czyli trzema dziurkami obok siebie w lewym uchu.
A wszystko to oprawione w ramki kolejnych dobrych świadectw i zamknięte za drzwiami renomowanego warszawskiego liceum. Niewiele powodów do przyprawienia bliskich o palpitacje serca. Dla mnie jednak wystarczająco dużo, żeby z powodu samego faktu posiadania -nastu lat oddalić się trochę, choć w granicach tolerancji, od rodzinnych spraw. Rodzice byli więc wtedy po to, żeby trochę wadzić, chociaż zawsze na wyciągnięcie ręki i z sercem na dłoni, gdy ich potrzebowałam.

Kartka z kalendarza zatytułowana "Początek dorosłego partnerstwa" pojawiła się chyba przy okazji studiów i była długa na cały ich okres, a w zasadzie - do momentu wyprowadzenia się z domu. Ten kilkuletni czas upłynął pod znakiem kształtowania się dorosłej więzi nie z powodu przekroczenia magicznej 18-tki, a dlatego, że poczułam na plecach oddech realnego dorosłego życia z wszystkimi jego urokami i brzydotami. Pierwsza praca, nowe znajomości, sercowe wzloty i upadki, otwieranie oczu na niedostrzegane wcześniej sprawy i wydłużenie swoją osobą kolejek w urzędach. Wszystko po to, żeby lepiej widzieć i rozumieć. Siebie i najbliższych - rodziców, brata, którego zostałam w tym okresie fanką oraz dalszych bliskich. Bliscy byli po to, żeby nauczyć, że to oni zawsze będą jedynym i cudownie niezmiennym punktem w moim życiu. Po przyswojeniu tej cennej lekcji, od kilku lat przeżytych już na własną rękę żyje mi się lepiej i spokojniej. I mimo że od pewnego czasu relacja z bliskimi stała się w kategoriach czysto fizycznych związkiem na odległość, jest jeszcze silniejsza.

Bliscy są ostoją. Nie ma złej pory na zapukanie do nich, nie trzeba pamiętać o żadnej zmianie czasu. Wystarczy przyjść i zawsze są, żeby już w drzwiach poczuć się wystarczająco ciepło i bezpiecznie, a i tak otrzymać jeszcze kubek gorącego wsparcia. Żeby w zaciszu tego rodzinnego azylu poużalać się, poprzeklinać albo pośmiać
z zewnętrznego świata, czasami bez powodu niezrozumiałego, choć mógłby być tak prosty. 

Bliscy są mistrzami obiektywnego subiektywizmu. Zawsze jest się dla nich najlepszym, już od pierwszych lat życia, gdzie niby to nie ma przecież znaczenia, ale jednak zaczynasz czytać tych kilka czy kilkanaście miesięcy wcześniej niż twoi równieśnicy. Później jest tego coraz więcej. Pięknie mówisz, ładnie piszesz i nawet jeśli zamiast czwórki wrzucisz dwójkę, to i tak jesteś dobrym kierowcą, w przeciwieństwie do tej "baby za kierownicą", której samochód stanął na środku drogi, kto jej w ogóle dał prawo jazdy??? W kwestiach rodzinnego subiektywizmu panuje na świecie pełne równouprawnienie - każdy jest dla kogoś naj.

Bliscy są najczęstszym powodem do przewartościowania. Zazwyczaj mądry albo mądrzejszy jest dopiero ten, kogo dotykają w najbliższym otoczeniu brzydkie i trudne rzeczy, o których normalnie nie chce się mówić ani nawet myśleć. Bo przewlekła choroba, rakowe historie, a w ekstremalnej postaci odejście kogoś najbliższego to nie jest dobry temat nad dużą latte na mieście. Bo co można wtedy powiedzieć? Wszystko albo nic, i tak będzie wszystko jedno. Bo nawet jeśli twój znajomy albo przyjaciel jest najbardziej wyrozumiałym, oddanym i empatycznym swtorzeniem w całej kawiarni, nie poczuje tak, jak czujesz ty, o ile sam nie zna z autopsji świdrującego lęku
i przeszywającego strachu, zapijanego własnymi histerycznymi łzami, tak bardzo bezradnymi. A przecież tego nikomu się nie życzy. I to właśnie dlatego właśnie w twojej głowie, a nie czyjejś innej, dochodzi do diametralnej zmiany skali wartości. Zaczynasz mieć gdzieś to, co mówią inni, pozytywny wynik badania bliskiej ci osoby jest dla ciebie cenniejszy niż sześć szóstek w Totka, a głupi słoneczny dzień wystarczającym powodem do tego, żeby to był kolejny dobry dzień. Przeżyty z uśmiechem na ustach i pomiędzy łapaniem jednej chwili a następnej. I tylko czasami widzisz lekko speszone albo zdezorientowane spojrzenia znajomych przed trzydziestką, gdy zamiast dobrego życia na melanżu życzysz im w dniu urodzin w pierwszej kolejności zdrowia, tak, jak życzą sobie twoja babcia z dziadkiem, jeśli jeszcze żyją. Przewartościowanie sprawia, że żyje się bardziej, niezależnie od wieku.

Bliscy są miłością. Nawet, jeśli czasami potrafią wyprowadzić z równowagi, doprowadzając do jednego wypowiedzianego słowa za dużo. Ty i tak kochasz, oni i tak kochają. W miłości słowa też są ważne, ale nie najważniejsze. Dlatego ten punkt nie wymaga dłuższego komentarza.

Cieszmy się sobą i swoimi bliskimi, tak najprościej i najbardziej codziennie. 


2 komentarze:

  1. Droga Magdo,

    Jestem pelna podziwu jak trafnie, ciekawie i cieplo opisujesz nasze relacje z bliskimi.Lza się w oku kręci czytając. Pomyslalam, ze jestem szcześciarą majac wspanialych bliskich wokol siebie.
    Pielęgnujmy cieple relacje z bliskimi, cieszmy sie każdą chwilą spędzoną razem.
    Przeciez jesteśmy dla siebie największą radością i szcześciem.
    Dzięki ,że poruszasz takie tematy.
    Jesteś po prostu niesamowita...i kropka.
    pozdrawiam cieplo w oczekiwaniu na dalsze ciekawe tematy na twoim blogu
    brygida

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa i komentarz :-). Jeśli mój tekst spowodował choćby jedną "dodatkową" myśl o wspaniałych ludziach i szczęśliwych chwilach wokół nas, to dla mnie jeszcze jeden powód do radości. Pozdrawiam!

      Usuń

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff