10 października 2014

Meatless nie tylko Monday.

Brak komentarzy:
 

Stało się. Przestajesz jeść mięso. Bo zwierzęta są ubijane, bo dotykanie surowego cię obrzydza, bo znajoma przestała i ma lepszą cerę, bo masz naście lat i buntujesz się przeciwko wszystkiemu, z dzisiejszym obiadem na talerzu włącznie... Bezmięsne "bo" jest studnią bez dna. Meet no meat, witaj w klubie.

Za moim - wciąż świeżym - wyborem nie stoi żadna głębsza filozofia, więc nie będzie o krajaniu się serca na widok krojonej szynki i przeszywającej wtedy jak nóż myśli o tym, jak umierał indyk. Ze skórzanych butów, torebek i rękawiczek nie zrezygnuję, więc hipokryzję obłożę w okładkę i zostawię w osiedlowej bibliotece. Niech skorzystają z niej inni. Ja chcę jedynie o tym, że bez mięsa da się żyć. Tak po prostu i zwyczajnie, jak można żyć 
z Samsungiem Galaxy zamiast Iphone'a, choć oczywiście znajdą się tacy, którzy nie nazwą tego życiem, tylko wegetacją. 

Bezmięsne życie testowałam przez kilka miesięcy jako nastolatka, ale w sposób niepoparty niczym zdrowym, 
a z pewnością nie zdrowym roządkiem. Będąc w tym czasie uzależnioną od maminej kuchni, zawierającej pewne (nie przesadnie duże, ale jednak) ilości mięsa, po prostu zostawiałam niewygodne dla siebie partie na talerzu, ewentualnie wyrzucałam do śmietnika, przez okno lub spuszczałam w wc, niech będzie to moją publiczną spowiedzią po latach. Proceder został pewnego dnia przerwany i rodzicielską prośbą lub groźbą podyktowaną troską o moje zdrowie musiałam z powrotem przeprosić się z mięsem. Dodam, że moje obecne kulinarne pasje znajdowały się jeszcze wtedy w fazie głębokiego uśpienia, dlatego opcja pełnowartościowych wegetariańskich posiłków hand-made nie była nawet rozważana. 

Aktualnie wiem, że mięso można jeść z własnego wyboru na tyle rzadko, że pewnego dnia po prostu się budzisz 
i wiesz, że kolejny kęs się nie zadzieje, bo nie ma najmniejszego sensu i na samą myśl o tym uśmiechasz się do sufitu. No bo gdzie logika w tym, że nie brakuje ci mięsnego smaku, że nie od dzisiaj robisz dużo, żeby być najogólniej mówiąc "zdrowym" człowiekiem (w zakresie swojego wpływu, oczywiście), a mimo to pałaszujesz schabowego/wołowinę po tajsku/cokolwiek? Ja sens przestałam znajdować, więc zamiast niego 
(i w przeciewieństwie do czasów swojej nastoletniej fanaberii) szukam teraz zamienników, które wykarmią mnie żelazem i białkiem.

Szczęśliwie dla niemięsożernych z epoki tu i teraz mamy internety, w których w kilka kliknięć da się znaleźć ciekawe przewodniki po wegetariańskim świecie. Po wstępie w postaci garści teorii (kilka, jesli nie kilkanaście odmian wegetarianizmu, z frutarianizmem jako chyba najbardziej restrykcyjną formą żywienia), przeprowadzą nas przez wszystko w bezmięsnej diecie, od A jak aminokwasy zaczynając, na Ż jak wspomniane żelazo kończąc. Do tego dorzucą jeszcze w gratisie fantastyczne przepisy. To ogromne ułatwienie i oszczędność czasu, który jest szczególnie cenny, gdy kulinarzy się równolegle w wersji vege dla siebie i prawie wyłącznie full meat dla męskiego mięsożercy. 

Istnieje jeszcze pewien rodzinny aspekt bezmięsnego stylu życia, który może być istotny dla osób liczących się 
z rodzinną opinią społeczną (wbrew pozorom, znam trochę takich osób). Drogie Ciocie i Babcie, to fragment 
o Was. Wybierając życie pozbawione mięsa musimy dopuszczać ewentualność, że pozbawiamy się przy okazji przychylnego patrzenia na nas konserwatywnych członków rodziny (zazwyczaj seniorów rodu), którzy tonem nie znoszącym sprzeciwu stwierdzą, że mięso na talerzu być musi. My oczywiście wiemy, że mięcho to MUSI być 
w prezentacji przetargowej, a w diecie ewentualnie MOŻESZ spoglądać na nie łaskawym okiem, jeśli masz ochotę. A tej ewidentnie nie masz. W zależności od podatności wspomnianych konserwatystów na siłę racjonalnych argumentów, sukces na polu przekonania ich do "zaakceptowania" naszego stylu życia jest mniej lub bardziej realny. Jeśli ci się uda, cicha uśmiechnięta satysfakcja gwarantowana. Jeśli nie - trudno. Nie żyjesz przecież dla innych, nieważne jak nie byłbyś z nimi  zżyty, tylko dla siebie i swoich wyborów, żywieniowych rownież.

Jeśli zupełnemu wykluczeniu z diety mięsa towarzyszyć będą jakieś warte uwagi efekty uboczne, nie omieszkam ubrać ich we wpis.

Aha, ryby i owoce morza nadal pozostają w moich łaskach, więc śmiało możecie je przygotowywać, zapraszając mnie na kolację.

P.S.
Przykładowe składniki do prymitywnego bezmięsnego dania "od niechcenia" pt. gulasz warzywny z komosą ryżową wyglądają tak:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff