28 czerwca 2015


Siedziała na kawiarnianym tarasie z kieliszkiem Kir Royal w wypielęgnowanej dłoni, patrząc na rozpościerające się przed nią z każdej strony miasto. 

Letni wieczór pocił się we własnym gorącu, podsycanym dodatkowo początkiem przedłużonego weekendu. Po ulicach płynęły nieprzerwanie strugi ludzi, wydłużane co chwilę o kolejną osobę, której udało się właśnie zamknąć swojego Mac'a i zjechać z -nastego piętra lśniącego w zachodzącym słońcu wieżowca, gniotąc w lekko podpoconej dłoni papierowy kubek po porannej soy latte, extra hot. W powietrzu unosił się zapach surowej samokrytyki i dobrze wysmażonej ambicji. 

Wielkie miasto marzeń. Epicentrum jej myśli. Nadzieja na lepszą siebie.

Do spełnienienia jedynie w warunkach innego świata, tego, który miała wokół siebie w tej chwili.

Gdy przyjechała tu dziesięć lat temu, świeżo po studiach bibliotekoznawczych (tak, bi-blio-te-ko-zna-wczych), z głową pełną młodzieńczych planów, którym nic niestraszne i niesfornych loków, o których jeszcze wtedy nie myślała, że można je ujarzmić, karmiła się niespożytą energią pochodzącą z niej samej. 

Chciała chcieć, kochała kochać, uczyła się uczyć. Żyła, żeby żyć swoim nowym życiem. 

Tym, które sobie wyśniła, wymarzyła i wykuwała codziennie malutkim dłutkiem, kawałek po kawałku. Kursy w dzień, niunianie cudzych dzieci wieczorami, a w przerwie na kawę serwowanie kawy zagonionym ludziom, marząc o tym, by pewnego dnia stanąć po drugiej stronie lady. Szlifowanie języka bez przerwy, pochłaniając tony gazet, czasopism i książek, głównie po nocach, podczas których i tak nie była w stanie spać, spędzając je na niewielkim i niewygodnym łóżku w domu ciotki-emigrantki. Mieszkała u niej za lepienie polskich pierogów i rozmowy na każdy temat, którego sobie akurat nie życzyła. Układ niby idealny, ale ją kosztował bardzo dużo, nawet jeśli nie wydawała na niego złamanego dolara. Ale co miała zrobić? Każdy niewyjęty z kieszeni cent przybliżał ją do realizacji marzeń o lepszym życiu na amerykańskiej ziemi obiecanej, a penny saved is a penny got, jak powiedział kiedyś Franklin, żeby ona mogła się z nim dzisiaj zgadzać. Chowała więc dumę głęboko, razem z ciułanymi pieniędzmi i zabawiała nie-taką-znowu-bliską krewną dowcipami dalekimi od jej własnego poczucia humoru. 

Czego chciała? Przede wszystkim niczego nie chcieć za wszelką cenę i z desperacją wypisaną zaciśnięciem żuchwy na twarzy. Między innymi dlatego wyjechała z Polski. Bez wdawania się w bolesne szczegóły, które chciała uśmiercić raz na zawsze, wiedziała, że pozostając tam, będzie robiła wszystko za bardzo. Za bardzo będzie chciała zapomnieć, za bardzo udowodnić innym, za bardzo będzie się spalać. Wszystkich za bardzo byłoby za dużo do udźwignięcia na tych szczupłych, chudych wręcz, niewyćwiczonych jeszcze wtedy ramionach. Więc wyjechała. Z jedną walizką i nadbagażem nienajlepszych wspomnień, który postanowiła zrzucić z ponad dziesięciu tysięcy metrów do oceanu. I tak zrobiła. Na amerykańskiej ziemi stanęła już inną niż dziesięć godzin wcześniej stopą. 

Chciała chcieć, kochała kochać, uczyła się uczyć. Żyła, żeby żyć swoim nowym życiem.

Na co dzień darzyła siebie samą ciepłymi uczuciami. Lubiła się. Była z siebie dumna. Rozpieszczała się. W domu, w wydawnictwie, w łóżku. Dzień po dniu, strona po stronie, centymetr po centymetrze. Wiedziała, że nie tak dawno zakupione cztery ściany w pożądanej części miasta, gdzie na oknach budynków odznaczała się para z westchnięć zachwytu przechodniów, turystów i tubylców, to coś, co osiągnęła swoją ciężką pracą. Sama. Swoimi pobudkami razem ze wschodzącym słońcem, zapisywaniem sobie celów do realizacji na kawiarnianych serwetkach, w telefonie i na wewnętrznej stonie przedramienia, wchodzeniem przez okno tam, gdzie drzwi były dla niej zamkniete. Chociaż nigdy nie obnosiła się z tym, jaką pozycję zajmuje w pierwszoligowym światowym wydawnictwie, nie miała też zamiaru specjalnie się z niczym ukrywać. Nie było jej wstyd, że ma to, co ma, a nie ma jedynie tego, czego nie chce mieć. Pieniądze i dobra materialne zostały swtorzone na pożytek ludzi, mimo że często - szczególnie w jej rodzinnym kraju - wykorzystuje się je jako pożywkę dla ludzkiej zawiści. Dlatego była, tam, gdzie była, cieszyła się z tego, co miała i nie było jej z tego powodu przykro.

Mężczyzna jej życia, w którego wierzyła tak mocno, jak do dziesiątego roku życia wierzyła w Świętego Mikołaja, był wciąż jeszcze przed nią. Na razie byli mężczyżni w jej życiu. Dostarczający radości, dekoncentracji i rozkoszy. Albo łez, i o tym umiała mówić bez ogródek. Od każdego i z każdym kolejnym uczyła się życia. Nieważne, czy  było to zero-jedynkowe spojrzenie na otaczający świat, sposób doprawiania jajecznicy, czy to, jak w najprostszy sposób mówić o tym, czego się chce. Zbierała doświadczenia, zaciskała w pięściach uśmiechy, ocierała z policzków łzy i szła dalej, z przekonaniem, że najlepsze jeszcze przed nią.

Po wzięciu do ust ostatniego łyka szampana, przeczesała ręką swoje proste włosy do ramion. Następnego dnia leciała do Polski, do rodzinnego domu. Po raz pierwszy od dziesięciu lat zmierzyć się z demonami swojej przeszłości. Chciała móc przyjeżdżać tam w dystansach mierzonych nie dekadami, a miesiącami, z głową wolna od tego, co "kiedyś". Być bratanicą i kuzynką z krwi i kości, a nie tylko tą, której obraz budowały kolejne przypinane magnesami do lodówki pocztówki zza wielkiej wody.

Czuła, że jest gotowa. Marzyła, że ta podróż okaże się kamieniem milowym w jej życiu. Wiedziała, że będzie dobrze.

Veni, vidi, vici.

Wielkie miasto zrealizowanych marzeń buduje się w głowie.

15 czerwca 2015

Fot. http://www.canindia.com/

A więc tu jesteś. Znalazłeś mnie, Chłopaku albo Ty, Dziewczyno, bo chcesz, żeby było szybko, skutecznie i bezboleśnie. To, że mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach, to mało powiedziane. Jest mi cholernie smutno i bardzo źle. Ale nie, nie podetnę sobie z tego powodu żył. Nie mogę, bo przecież mam zdradzić Tobie, jak odejść z tego pogmatwanego świata wyjściem awaryjnym. Muszę żyć, żeby sprzedać Ci informację na wagę złota. No to sprzedaję. Albo co mi tam, bierz ją za free.

Życie potrafi schlastać. Sam wiesz to najlepiej. Może własnie straciłeś kogoś, kto był dla Ciebie całym światem. Może nawet przyczyniłeś się do tej straty. Może od czterdziestu lat żyjesz w toksycznym związku, codziennie poniżany i poniewierany, fizycznie i psychicznie. Może ktoś wypuścił Twoje nagie zdjęcia do sieci. Może masz wrażenie, że całe przesrane życie układa Ci się pod górę i żeby zrozumieć znaczenie powiedzenia "syzyfowa praca", wcale nie musisz przeczytać mitów greckich. A może masz lat piętnaście i właśnie odkryłaś, że jesteś w ciąży.

Mogłabym jeszcze bardzo długo wyliczać powody, dla których być może jest Ci tak źle, że chcesz odebrać sobie życie. Mogłabym, ale to bez sensu. Bo nigdy nie trafię. Bo Cię nie znam. Bo nie wiem, co spowodowało, że wklepałeś w Googlach "jak+szybko+skutecznie+bezboleśnie+popełnić+samobójstwo".

Wiem jednak, że nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać i sytuacji, z której nie ma wyjścia. Wiem, że samobójstwo nie jest rozwiązaniem. I wiem, co sprawia, że nie warto odbierać sobie życia:

To, że dla minimum jednej osoby (choć jestem przekonana, że jest ich więcej) jesteś całym światem.
To, że fajnie jest siedzieć na plaży o wschodzie słońca, przepuszczając piasek przez dłonie.
To, że być z siebie dumnym to fantastyczne uczucie.
To, że pizza z pieca opalanego drewnem tak idealnie smakuje.
To, że orgazmy to super fajna sprawa.

To tylko garść powodów, dla których WARTO ŻYĆ, tak po prostu, codziennie i każdego dnia w roku.

A jeśli gdzieś po drodze Twoje życie rozsypało się na tyle kawałków, że trudno jest Ci je samodzielnie pozbierać, pozwól podać sobie rękę. Bo wyobraź sobie, że jest cała masa ludzi, którzy czekają na to, żeby Cię wysłuchać i Ci pomóc. I jeśli im na to pozwolisz, na pewno się to uda.

Poniżej znajduje się lista kontaktów, z których możesz w każdej chwili skorzystać, wystarczy, że zadzwonisz pod odpowiedni numer i porozmawiasz ze specjalistą:

116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej

Trzymam za Ciebie kciuki. A Ty po prostu wybierz życie. I kropka.





3 czerwca 2015

Fot. http://www.computerworld.pl/

Możemy się różnić totalnie wszystkim i jak świat światem, korzystamy z tego dobrodziejstwa. Różnimy się. Mamy odmienne poglądy, śniadania lubimy na słono albo takie, że gębę od słodyczy wykręca, stanik pożyczamy od młodszej siostry albo szukamy po całym mieście, bo gdzie nie wejdziesz "alfabet miseczek kończy się u nas na literze D". Na tym oczywiście nie poprzestajemy. Książki połykamy albo wypychamy nimi pudła w piwnicy, żeby pudła przypadkiem (albo nie daj Boże) się nie zniekształciły. A propos Boga. Do kościoła chodzimy, nie chodzimy albo zaglądamy do tych wybranych, żeby popodziwiać i wrzucić na Insta wyjątkowe #sklepienie krzyżowo-żebrowe. Różnimy się pięknie, jak lubią dzisiaj głosić rozmaite hasła albo tak normalnie i po prostu, bez pretensji do najmniejszej nad tym refleksji.

I właśnie dlatego, że tak wiele nas dzieli, różni nas też to, jakimi ludźmi otaczamy się na co dzień. Z kim się przyjaźnimy, z kim sypiamy, za kim poszlibyśmy w ogień a z kim nie wyszlibyśmy nawet na papierosa. To z kolei uwarunkowane jest tym, jakie cechy cenimy w ludziach najbardziej i posiadaczy których z nich zapraszamy do swojego świata najchętniej, najczęściej i bez mrugnięcia okiem.

Zaskakująco dla mnie, wskazanie top pięciu (bo taką liczbę kapryśnie sobie narzuciłam i nie byłam później w stanie jej zmienić) cech charakteru, na podstawie których dopuszczam innych blisko, bliżej, czy wreszcie - najbliżej siebie, wcale nie było tak proste, jak wydawało mi się jeszcze kilkanaście linijek wcześniej. W efekcie poświęciłam na ten wpis znacznie więcej czasu niż planowałam. Niezaskakująco - nie sądzę, żebym w swoim wyborze była szczególnie oryginalna. Przykro mi, że zawiodę tym samym wszystkich oczekujących od tej notki wydobycia metodą odkrywkową charakterologicznych zawiłości nieznanych wcześniej światu. Biję się w piersi, posypuję głowem popiołem, a zainteresowanych zapraszam do wyznań poniżej.

Z posiadaczami jakich cech jestem zatem w stanie zjeść beczkę soli albo przynajmniej wyrobioną wspólnymi siłami (a zapitą zbyt dużą ilością wina) pizzę?

1. WRAŻLIWOŚĆ/EMPATIA

Bez tego ani rusz. Sama jestem, delikatnie rzecz ujmując, totalnym wrażliwcem i przez to na kilometr wyczuwam pokrewieństwo podobnego odczuwania. Wystarczy mi wymiana z kimś kilku słów i spojrzeń, żeby stwierdzić, że nie jestem jedyną osobą, która zbyt często myśli o tym, co ktoś musiał poczuć, gdy całą swoją powłoką udawał, że nie czuł nic, która zapłacze przy filmach "Sweet November" albo "The Theory of Everything" (i całej masie innych, których wymienienie zajęłoby połowę wpisu) i która nadmiar rzeczy czy spraw odbiera zbyt personalnie. I mimo że niektóre elementy wrażliwości, a szczególnie nadwrażliwości, mogą być chwilami dokuczliwe (tak dla jednostki, jak i jej otoczenia), to i tak szukam w ludziach tej właśnie cechy. Żeby podobnie postrzegać, doceniać, zachwycać się i przeżywać. Bo wierzę, że tylko systematyczna wrażliwość na świat i drugiego człowieka trenuje nas w byciu dobrym sobą. Na pożytek swój i tych, co wokół. 

2. SZCZEROŚĆ

Szczerość nie jest prosta, szczególnie dzisiaj. Żyjemy w samym środku nafaszerowanej konsumpcją rzeczywistości, codziennie biorąc udział w wyścigu o wszystko. Siłą rzeczy opanowaliśmy do perfekcji sztukę sprzedaży samych siebie, a w zasadzie - tej naszej wersji, na którą jest akurat największy popyt. A żeby transakcja zakończyła się sukcesem, z nami osiągającymi swoje cele, przybieramy najróżniejsze maski. Rzygające tęczą, tumizwisające, usztywnione gorsetem ąę albo wchodzące w dupę. Bycie prawdziwym sobą, wyrażającym swoje szczere "ja", emocje i opinie na co dzień i niezależnie od okoliczności, staje się luksusem. Smutne to, ale i prawdziwe. Na szczęście nie niemożliwe. Jest jednak jeszcze jeden poważny problem ze szczerością. Łatwo można pomylić ją z chamstwem. Czyli wtedy, gdy spod przykrywki chęci bycia szczerym wylewa się komuś żółć, chęć pokazania swojej wyższości i dokopania komuś. A szczerość wcale nie musi być szorstka i ordynarna, nie dajmy się oszukać. 

NIezależnie od problemów i wyzwań na drodze "szczerość 2.0", mam szczęście znać wiele autentycznie szczerych osób. Bez skrępowania i uczucia wstydu mówiących o tym, że zazdroszczą, że im źle, że stać je na więcej. Otwarcie dumnych ze swoich sukcesów. Bez fałszu komplementujących innych i cieszących się ich dokonaniami. I bez ogórdek walących prosto z mostu, jeśli właśnie tego wymaga sytaucja. Cenię tych szczerych i prawdziwych ludzi najbardziej na świecie.

3. POCZUCIE HUMORU

Ha, ha, ha. Ten punkt na liście moich top cech charakteru brzmi jak wyjęty z pierwszego lepszego anonsu towarzyskiego. "Marcel, sympatyczny i ciepły mężczyzna z dużym poczuciem humoru (ale bez humorów!), pozna...". Ha, ha, ha. Poczuciem humoru szasta się na lewo i na prawo, choć wcale nie jest ono powszechne. A szkoda, bo jest potrzebne. Bo siebie i świat powinno się trzymać na dystans, odpowiednio ironiczny. A wokół siebie trzymać ludzi z poczuciem humoru. Inaczej byłoby niewyobrażalnie nudno. Po prostu. 


4. AMBICJA

Ambicja jest jak ptak, na którego skrzydłach można wzlecieć wysoko i zalecieć daleko. Z tą jedną różnicą, że ambicji nie da się podciąć skrzydeł i dlatego jest lepsza od ptaka (na zimę też nie odfruwa do ciepłych krajów, więc w ogóle jest lepsza do kwadratu). Bo ona albo jest, albo jej nie ma. A jeśli jest, nie można się jej pozbyć. Będzie wodziła za nos i nie pozwalała zasnąć do chwili, aż nie zrealizujemy tego, co sobie postanowiliśmy. Aż nie osiągniemy dużo, nie odniesiemy sukcesu i nie postawimy przed sobą kolejnego celu do realizacji, byle tylko nie trwać w zabójczym dla rozwoju miejscu. Obracanie się wśród ambitnych ludzi to szczęście, przywilej i +10 do motywacji, z których nie zamierzam rezygnować.

5. ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Bycie odpowiedzialnym brzmi najpoważniej ze wszystkich cech, które cenię u ludzi najbardziej. Bo odpowiedzialność to JEST poważna sprawa. Nie ma z nią żartów, nie może być na pół gwizdka, spóźniona albo na skróty. Przychodzi z wiekiem, chociaż nie zawsze z chwilą odebrania dowodu osobistego. Jest odpowiedzialność związana z własną osobą, czyli ta za siebie, swoje słowa i to, co robimy. No i ta druga, bardzo (jeśli nie najbardziej) istotna, bo angażująca w relację odpowiedzialności inną osobę, za którą jesteśmy, albo przynajmniej czujemy się, odpowiedzialni. Otaczanie się ludźmi odpowiedzialnymi jest dla mnie tak ważne, ponieważ za kluczowe w relacjach z drugą osobą uważam: zaufanie, świętość danego słowa, wspomnianą już wcześniej szczerość, zdolność dawania i ponoszenie konsekwencji własnych zachowań. A tak się składa, że moja definicja bycia odpowiedzialnym zawiera w sobie wszystko powyższe. 

A zatem wszyscy wrażliwi, szczerzy, z poczuciem humoru, ambitni i odpowiedzialni. Tak, to właśnie Was kupuję, bez względu na cenę. I dziękuję, że jesteście.

A jakie cechy Ty cenisz w ludziach najbardziej?


 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff