Saatchi Gallery Fot. Ania (MissPlayground) |
Po
ostatniej wizycie w Londynie i znakomitym spotkaniu z dziewczynami
z Miss
Playground i The
Owner & Co, postanowiłam
ruszyć z cyklem wpisów londyńskich. Kto śledził moje poprzednie
posty albo odwiedza profil
bloga na Facebooku, wie,
że sama w Londynie nie mieszkam i wcale nie zamierzam się tam
przeprowadzać, o czym wspominałam między innymi tutaj.
Nie przeszkadza mi to jednak doceniać pewnych niezaprzeczalnych
walorów tego miasta, które wchodzą w moją skórę niezależnego
obserwatora przy każdej wizycie w stolicy, zostając ze mną na
długo. Są we mnie również teraz, przez co wpis powstaje właśnie
na londyńskim haju, w którego szczytowym momencie stwierdziłam
nawet, że będę odwiedzać Londyn raz w miesiącu. Sprostowanie
wciąż jeszcze nietrzeźwego, ale powoli dochodzącego do siebie
umysłu, nakazuje mi zobowiązać się przed sobą do (jedynie? aż?)
jednej wizyty na dziesięć tygodni. Deal? Deal.
A teraz o tych ludziach.
Dziewczyny w Hyde Parku |
Wiem, co mówię, bo ponad dziesięć lat temu sama biłam się z myślami, czy zostać tam na pastwę losu/dla szansy (niepotrzebne skreślić) dzielenia podłogi i resztki pint'a z kilkoma innymi przyszłymi studentami. Wyjechałam, wracając do Polski, żeby być dzisiaj tutaj, gdzie jestem i - obiektywnie - w bardzo fajnym miejscu swojego życia. W Londynie bywam, żeby na wieczór wrócić na swoje włości po godzinie i dziesięciu minutach spędzonych w pociągu - nie żałuję takiego układu ani pięćdziesięciu funtów na bilet.
Wspomniałam, że Londyn wchodzi w skórę. Przepraszam, on nie wchodzi. On się wżera. Gwałtownie, intensywnie, bywa, że boleśnie (pamiętam taniec smętków we mnie, gdy żegnałam się tę dekadę temu z Greenwich i Canary Wharf, będącymi wtedy moją intensywną kilkumiesięczną codziennością). Niesamowite jest to, że się go nie zapomina, bez względu na to, kiedy byliśmy z nim blisko - czy rok, czy pięć lat temu. Wysiadasz na tej Marylebone, Euston czy Victoria Station i wciąga Cię rzeka ludzi, gwar i - co chwilę - zadzieranie głowy do góry, bo wszystko jest takie piękne, że Instagrama nie starcza.
Kensington Fot. Kassia (The Owner & Co.) |
Hyde Park Fot. Kasia (The Owner & Co.) |
W ludziach, których znam i którzy żyją w Londynie fajne jest natomiast to, że mówią o nim i o swoim życiu tam z błyskiem w oku. Miasto ewidentnie wyzwala w nich niesamowitą energię, która jest niezbędna do tego, żeby być - lepiej, bardziej i mocniej. Z drugiej strony, Londyn potrafi być równie spektakularnie zaborczy, pochłaniając większość wspomnianej energii na intensywną pracę na najwyższych obrotach (umówmy się, Londyn jest drogi - szczególne pozdrowienia ślę tu cenom nieruchomości - i trzeba zarobić na życie w nim, szczególnie, jeśli mówimy o życiu na pewnym poziomie) oraz...same dojazdy do niej, które, jak pokazują badania, są dla Londyńczyków jedną z najbardziej stresujących rzeczy w życiu, często bardziej niż stres związany z samą pracą (!).
Znajomi mieszkający w Londynie, na pytanie dlaczego Londyn jest taki uzależniający, odpowiadają najczęściej: "Bo tutaj jest wszystko". Nie wiem, jak często korzystają ze "wszystkiego", ale rozumiem, że chodzi o samą świadomość tego, że gdy budzą się z kaprysem czegoś konkretnego z worka tego wszystkiego, ono tam jest, w najgorszym wypadku odległe o podróż kilkoma liniami metra albo kilkugodzinny spacer pod ramię z westchnieniami nad pięknem miasta.
W Londynie jest wszystko. Nawet ja będę tam przecież z powrotem najpóźniej za dziewięć tygodni, porzucając na chwilę swoje wszystko, które jest gdzie indziej.
Saatchi Gallery. Kontempluję jedno z dzieł instalacji Champagne Life - Mequitta Ahuja, Rhyme Sequence: Jingle Jangle Fot. Ania (MissPlayground) |
Myślę, że doskonale to ujęłaś, ten swoisty fenomen Londynu. I mnie wyżarł kawałek wnętrzności (how creepy is that?). Nie chcę tam na razie mieszkać (bo jednak ta pijawa zbyt mocno źre) ale wiem, że MUSZĘ wracać i nadal twierdzę, że jest to jedno z najlepszych- o ile nie najlepsze - miejsce na świecie [pewnie za dużo znaków przestankowych tu dałam ale ciii]. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCheescake, cieszę się, że mamy podobne odczucia. Daj znać, gdy będziesz (z powrotem) w Londynie - może akurat będzie tam powstawał kolejny z londyńskich wpisów. Pozdrawiam! :-)
Usuń