Fot. http://khurafaati.in/multitasking-geniuses-work/1284/ |
Wszystkim
dla wielu już jesteś, teraz masz być na wszystko.
Na
ogrzanie serca, rozpalenie wyobraźni i ostudzenie gorączkujących zapałów.
Na
co dzień ciepła i miękka w dotyku, gdy trzeba – zabijająca lodowatym
spojrzeniem.
Czy
zmierzch męskości, czy nowy dzień, tfu! - era – silnej kobiecości, masz
wiedzieć, jak się zachować.
Proszę,
dziękuję, pieprz się. Raz zachowując pozory, innym razem – twarz.
Dyplomatka,
matka, inna -tka. (W zasadzie tkać też powinnaś, rękodzieło ma kolosalną przyszłość.)
Bo
masz być matką, żoną i kochanką, i wszystkim, czego serial jeszcze nie
wymyślił. Ale to kwestia czasu.
Czasu,
z którego Ty masz zrobić jak najlepszy użytek. Wyciskając go jak cytrynę albo
pragnąc zatrzymać.
Masz
się więc kształcić, wykształcić i nieustannie dokształcać (w międzyczasie
rozwijając pasje, a jakże!).
A
zbieranym do wora życiowym doświadczeniom pozwalać kształtować Twój silny charakter.
Żeby
być mocną i zahartowaną. Iron Lady, ale nie kobietą prasującą (no chyba, że
żelazko Cię odpręża).
Ty
po prostu masz być wojowniczką, gotową do mobilizacji każdej z siebie i w
każdej chwili.
I nie, to nie jest, moje Drogie, wołanie
mężczyzny do współczesnej kobiety. Nie jest to też niczyje inne wołanie.
To - tylko i aż - głosy, które siedzą w
naszych własnych babskich głowach, nie podpierając bezczynnie ścian. Czasami
niewinnie szepcące, innym razem wrzeszczą wniebogłosy. A gdy do tego dojdzie,
nie poskromisz cyckiem albo smokiem (nie wiem, które ma być pierwsze). Tu z
pomocą musi przyjśc butelka. Wina, oczywiście. A jeśli nie pijesz, radź sobie
inaczej. Pomyśl albo cholera wie co.
Właśnie w taki sposób same sobie gotujemy los multizadaniowości i wszechogarniającej
perfekcji. Wrzucając do gara wszystkie wolności, których nie miały nasze mamy i
babcie, dosmaczamy je przyprawami typowymi dla dzisiejszych czasów. Ostrością wysokich wymagań i rywalizacji
na każdym polu. Słodyczą sukcesów za kuchennym blatem i pracowym biurkiem. Świeżością
bycia we wszystkim pierwszą. Nie dobrą czy lepszą, ale najlepszą. Powstaje główne
złożone z oczekiwań wysokości Wieży Eiffel’a , oczekiwań względem samych siebie.
I wiecie co?
Na początku smakuje jak nie wiem i jak
nigdy. Ponieważ jesz to mało powiedziane, więc żresz to swoje super życie,
chcąc więcej. Oczywiście więcej tego, w czym ukażesz nieznane jeszcze oblicze swojej
kolejnej perfekcji. Bo jesteś już demonem seksu, niezastąpioną (tak Ci się
przynajmniej wydaje) liderką korpo zespołu i najbardziej uważną przyjaciółką –
powierniczką. Najlepiej wrzucasz piątkę, Twoje ciasto na pizzę wyrasta tak, że
widać je z okien sąsiadki, a książki na półce posegregowane są zawsze od
największej do najmniejszej.
Wszystko dlatego, że bycie dorosłą prymuską stwarza poczucie kontroli nad wybranym wycinkiem
naszego życia. Życia, które w normalnych warunkach z nieprzeciątną konsekwencją
wymyka się spod jarzma mentalnej jurysdykcji. A Ty, tak idealnie naiwna, chcesz
wierzyć, że gdy ta wzbije się na perfekcyjne wyżyny, uchronisz się przed tym,
co jest w Twoim życiu nieproszonym gościem. Bo przecież choroba Cię nie
dotknie, jeśli będziesz perfekcyjna w przestrzeganiu diety antyrakowej. Partner
nie rzuci dla innej, jeśli Twoja waga będzie zawsze idealna, a skóra
perfekcyjnie naciagnięta. Teściowa nie spojrzy krzywym okiem, gdy fugi pomiędzy
sprowadzonymi z daleka ceramicznymi płytkami będą zawsze w takim samym kolorze
jak wtedy, gdy je zakładali. Twoje dziecko nie popadnie w złe towarzystwo,
jeśli perfekcyjnie zorganizujesz mu co do minuty czas od pierwszych lat (a może
nawet miesięcy, kto wie?) na tym świecie. I tylko pod koniec dnia, psychicznie
wyczerpana, pozwolisz sobie na tête-à-tête z prawdą w oczy. Bo gdzieś tam w
głębi sama wiesz, że przykrywanie życia
płaszczykiem kolejnego idealnie wykonanego zadania daje jedynie iluzję sprawczości i ostatniego słowa w dialogu ze światem.
I dobrze wiemy, że nie chodzi tutaj o to,
żeby nagle zacząć popadać w skrajności i wywracać całe swoje życie do góry
nogami, podając na stół (jeśli w ogóle) krupnik w temperaturze gazpacho. Nie
chodzi o nic oprócz jednej prostej rzeczy, do skonsumowania jako myślowa przystawka.
Czasami warto odpuścić i nie doprawiać życia według przepisu Perfekcyjnej
Pani Wszystkiego. Bo gorycz zmęczenia, bezsilności i porażki potrafi wydzielić
się również z przesytu tego, co dobre/lepsze/najlepsze
(z naciskiem na to
ostatnie). I popsuć apetyt na wszystko. Na życie przede wszystkim.