14 października 2014

Kobieta Pająk. Pierwszy spacer po ścianie.

Brak komentarzy:
 
Been there, done that, got the t-shirt!

W niedzielę jest fan, żeby we wtorek mogły być zakwasy. 

Chodzenie po ścianach nigdy specjalnie nie chodziło mi po głowie. Okazuje się jednak, że w jeden wieczór można zostać zmanipulowaną do tego stopnia, żeby: 
a/ bez protestów, ale i bez euforii, udać się na wspinaczkową ściankę,
b/ po pojedynczych atakach paniki, z rosnącym uśmiechem na twarzy i nie mniejszym ściskiem w stopach przesuwać się po chwytach,
c/ jeszcze przed wyjściem ze sportowego obiektu obserwować, jak mięśnie umawiają się już z głową na kolejną randkę na ściance w najbliższy weekend.

Jak do tego doszło???

Wszystko przez znajomych. Burząc spokój niedzielnego popołudnia, zaproponowali wspólny wypad na ściankę wspinaczkową. Za pomysłem przemawiało wszystko: od tego, że kolega Hiszpan* wspina się nie od dzisiaj, przez to, że mój życiowy współlokator "zawsze chciał spróbować", a dla mnie wizja jakiejkolwiek aktywności to wystarczający powód, żeby nie marudzić, na bliskości obiektu sportowego kończąc. I weź tu, człowieku, żyj sobie w rytmie slow-motion, wrzucając na FB jesienne fotki spod koca!

Kilka godzin po przełomowym telefonie wiązałam już sznurówki wypożyczonych na miejscu wspinaczkowych butów. Mimo ogólnej zasady, że powinno się je zakładać na boso (dla nieprzesuwania się stopy w środku i jak najlepszego czucia), cienka skarpetka przy towarze wypożyczonym nie stanowi żadnej przeszkody, szczególnie 
w przypadku początkujących. Plusem całej zabawy jest to, że buty do wspinaczki to jedyny "sprzęt", którego potrzebowaliśmy do swojej pierwszej wizyty na ściance. Jest to też jedyny w całej przygodzie element, na który właściciel nieprzyzwyczajonych do wspinaczki stóp może ponarzekać. Jak się okazuje, buty do wspinaczki powinny być ciasne do granicy bólu; wtedy mamy pewność, że dobraliśmy odpowiedni rozmiar. Odczuwając 
w swoich "jedynie" spory dyskomfort, do teraz nie wiem, czy wspinaczkową inicjację przeżyłam we właściwym obuwiu i czy w związku z tym nie zostanie ona zdyskredytowana, gdy będę już rozpoznawalną Kobietą Pająkiem.

Fot. http://en.wikipedia.org/

Jako rekompensata dla ściśniętych stóp (do których po kilkunastu minutach można się jednak przyzwyczaić), od chwili wejścia do wysokiej i przestronnej wspinaczkowej sali czekały na nas same przyjemności. Jakby na 
zachętę dla planowanych amatorskich poczynań, całą przestrzeń mieliśmy praktycznie dla siebie, co oznaczało, że nie będziemy musieli na nikogo wpadać podczas tułaczki po ścianie. Na mojego kciuka w górę zasłużyło też samo wibrujące kolorami pomieszczenie z energetyczną muzyką w tle. Atmosfera od razu zrobiła się życzliwsza, myśli przybrały optymistyczny kolor i oczami wyobraźni zaczęłam już widzieć się gdzieś tam, hen, wysoko,
w porozciąganych pozycjach rozgwiazdy. Feria barw na ścianach to nic innego jak chwyty, czyli różnego kształtu
i wielkości mocowania imitujące kamienie, po których przemieszczamy się, chodząc po ścianach. Same ściany są natomiast nachylone do podłogi pod różnym kątem, przy czym najłatwiej jest oczywiście zaczynać od tych tworzących z nią kąt rozwarty (poznajcie Kobietę Pająk wspinającą się na wyżyny rezolutnej geometrii).

Idąc za nieocenionymi wytycznymi hiszpańskiego kolegi, moje pierwsze prywatne przejście ścianą odbyło się
"w bok", zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Czubek ciasnego buta i koniuszki palców prawej ręki stały się przewodnikiem, za którym bardziej lub mniej posłusznie starało się podążać ciało - turysta (przy okazji cenne spostrzeżenie - we własne ciało można się zaplątać i nie jest to, wbrew pozorom, trudne!). 

Żeby poznać różnorodność wspinaczkowych klimatów, po godzinie przemieszczania się w poziomie, zmieniliśmy salę. W drugiej, mniejszej, niższej i przez to bardziej kameralnej, czekały na nas wyzwania mające ustawić nas do pionu. Pozornie groźnie wyglądające ścieżki "w górę", które paraliżowały mnie z perspektywy materaca, łagodniały z każdym kolejnym chwytem. Końcowe uczucie satysfakcji wprostproporcjonalnej do osiągniętej wysokości mile łechtało kondycyjną próżność.

Fot. http://www.outsideonline.com/
Czas na ściance upłynął nam w okamgnieniu. Ponad dwie godziny spędzone na eksplorowaniu otoczenia z innej perspektywy, poprzeplatane chwilami błogiego odpoczynku na materacu, przyniosły ekspresowe postanowienie regularnego odwiedzania wspinaczkowego centrum. 

I mimo że dwa dni od ściankowego balu debiutantów nadal bolą mnie pod ciepłą wodą poodciskane wewnętrzne strony dłoni, a motylkowe mięśnie trzepocą skrzydłami zakwasów, nic nie zapowiada zmiany planów. Tym bardziej, że wszystko, co najlepsze, czyli kaski, liny i uprzęże jeszcze przede mną :-).


*Narodowość podana nie tylko dla lansu na latynoskiego kolegę. We wspinaczkowym światku, Hiszpania słynie 
z dużej ilości znakomitych wspinaczkowych tras, jednych z najsłynniejszych w Europie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff