23 lutego 2015

Kobieto, puchu zdarny!

2 komentarze:
 
Fot. http://khurafaati.in/multitasking-geniuses-work/1284/


Wszystkim dla wielu już jesteś, teraz masz być na wszystko.
Na ogrzanie serca, rozpalenie wyobraźni i ostudzenie gorączkujących zapałów.
Na co dzień ciepła i miękka w dotyku, gdy trzeba – zabijająca lodowatym spojrzeniem.
Czy zmierzch męskości, czy nowy dzień, tfu! - era – silnej kobiecości, masz wiedzieć, jak się zachować.
Proszę, dziękuję, pieprz się. Raz zachowując pozory, innym razem – twarz.
Dyplomatka, matka, inna -tka. (W zasadzie tkać też powinnaś, rękodzieło ma kolosalną przyszłość.)
Bo masz być matką, żoną i kochanką, i wszystkim, czego serial jeszcze nie wymyślił. Ale to kwestia czasu.
Czasu, z którego Ty masz zrobić jak najlepszy użytek. Wyciskając go jak cytrynę albo pragnąc zatrzymać.
Masz się więc kształcić, wykształcić i nieustannie dokształcać (w międzyczasie rozwijając pasje, a jakże!).
A zbieranym do wora życiowym doświadczeniom pozwalać kształtować Twój silny charakter.
Żeby być mocną i zahartowaną. Iron Lady, ale nie kobietą prasującą (no chyba, że żelazko Cię odpręża).
Ty po prostu masz być wojowniczką, gotową do mobilizacji każdej z siebie i w każdej chwili.

I nie, to nie jest, moje Drogie, wołanie mężczyzny do współczesnej kobiety. Nie jest to też niczyje inne wołanie. 
To - tylko i aż - głosy, które siedzą w naszych własnych babskich głowach, nie podpierając bezczynnie ścian. Czasami niewinnie szepcące, innym razem wrzeszczą wniebogłosy. A gdy do tego dojdzie, nie poskromisz cyckiem albo smokiem (nie wiem, które ma być pierwsze). Tu z pomocą musi przyjśc butelka. Wina, oczywiście. A jeśli nie pijesz, radź sobie inaczej. Pomyśl albo cholera wie co.

Właśnie w taki sposób same sobie gotujemy los multizadaniowości i wszechogarniającej perfekcji. Wrzucając do gara wszystkie wolności, których nie miały nasze mamy i babcie, dosmaczamy je przyprawami typowymi dla dzisiejszych czasów. Ostrością wysokich wymagań i rywalizacji na każdym polu. Słodyczą sukcesów za kuchennym blatem i pracowym biurkiem. Świeżością bycia we wszystkim pierwszą. Nie dobrą czy lepszą, ale najlepszą. Powstaje główne złożone z oczekiwań wysokości Wieży Eiffel’a , oczekiwań względem samych siebie. I wiecie co?

Na początku smakuje jak nie wiem i jak nigdy. Ponieważ jesz to mało powiedziane, więc żresz to swoje super życie, chcąc więcej. Oczywiście więcej tego, w czym ukażesz nieznane jeszcze oblicze swojej kolejnej perfekcji. Bo jesteś już demonem seksu, niezastąpioną (tak Ci się przynajmniej wydaje) liderką korpo zespołu i najbardziej uważną przyjaciółką – powierniczką. Najlepiej wrzucasz piątkę, Twoje ciasto na pizzę wyrasta tak, że widać je z okien sąsiadki, a książki na półce posegregowane są zawsze od największej do najmniejszej.

Wszystko dlatego, że bycie dorosłą prymuską stwarza poczucie kontroli nad wybranym wycinkiem naszego życia. Życia, które w normalnych warunkach z nieprzeciątną konsekwencją wymyka się spod jarzma mentalnej jurysdykcji. A Ty, tak idealnie naiwna, chcesz wierzyć, że gdy ta wzbije się na perfekcyjne wyżyny, uchronisz się przed tym, co jest w Twoim życiu nieproszonym gościem. Bo przecież choroba Cię nie dotknie, jeśli będziesz perfekcyjna w przestrzeganiu diety antyrakowej. Partner nie rzuci dla innej, jeśli Twoja waga będzie zawsze idealna, a skóra perfekcyjnie naciagnięta. Teściowa nie spojrzy krzywym okiem, gdy fugi pomiędzy sprowadzonymi z daleka ceramicznymi płytkami będą zawsze w takim samym kolorze jak wtedy, gdy je zakładali. Twoje dziecko nie popadnie w złe towarzystwo, jeśli perfekcyjnie zorganizujesz mu co do minuty czas od pierwszych lat (a może nawet miesięcy, kto wie?) na tym świecie. I tylko pod koniec dnia, psychicznie wyczerpana, pozwolisz sobie na tête-à-tête z prawdą w oczy. Bo gdzieś tam w głębi sama wiesz, że przykrywanie życia płaszczykiem kolejnego idealnie wykonanego zadania daje jedynie iluzję sprawczości i ostatniego słowa w dialogu ze światem.

I dobrze wiemy, że nie chodzi tutaj o to, żeby nagle zacząć popadać w skrajności i wywracać całe swoje życie do góry nogami, podając na stół (jeśli w ogóle) krupnik w temperaturze gazpacho. Nie chodzi o nic oprócz jednej prostej rzeczy, do skonsumowania jako myślowa przystawka.

Czasami warto odpuścić i nie doprawiać życia według przepisu Perfekcyjnej Pani Wszystkiego. Bo gorycz zmęczenia, bezsilności i porażki potrafi wydzielić się również z przesytu tego, co dobre/lepsze/najlepsze 
(z naciskiem na to ostatnie). I popsuć apetyt na wszystko. Na życie przede wszystkim.












2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy post :) Podoba mi się Twój blog :)
    Zapraszam do mnie http://hopeinmusichim.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i chętnie zajrzę. Blogowe horyzonty są niezgłębione :-). Pozdrawiam!

      Usuń

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff