7 grudnia 2014

O domu słów kilka.

2 komentarze:
 
Fot. http://decorandstyle.co.uk/

Siedzę na kanapie w swetrze z czerwononosym reniferem, sama z nosem zanurzonym w laptopie. Jest mi dobrze. Jestem w domu. Piszę. 

Dom jest naszą pierwszą, naturalną i najwiekszą oazą bezpieczeństwa. I ostoją miłości. Przynajmniej powinien być, bo nie wszyscy mają szczęście w tej samej chwili, gdy usłyszą za sobą kaszlnięcie zamykającego się zamka, odkaszlnąć równolegle napięcia, stresy i złości zewnętrznego świata. 
Pracy, nie dość, że zabierającej znaczącą część cennego dnia, to jeszcze często przygniatającej nasze dobre samopoczucie i jeszcze lepsze chęci toną dedlajnów i asapów, a w najgorszym z możliwych przypadków – również ludzkiej glupoty albo ignorancji. 
Notorycznie spoźniającego się autobusu. 
Zamka w spódnicy (OK, spodniach też), który nagle stał się asertywny i zaczął żyć własnym życiem, podążającym 
w zupełnie odwrotnym kierunku niż ten, który mu narzucamy, pociągąjąc go do góry.
A przecież jedynie po pozbyciu się zbędnych myśli zakorzenionych gdzieś tam głęboko na zewnątrz można w pełni docenić magię tego, co oferują nam poczciwe cztery ściany.

Dom zyskuje na popularności zimową porą. Siłą chłodniejszej i niedostatecznie doświetlonej rzeczy, spędzamy 
w nim wtedy więcej czasu niż w innych okresach. Barykadujemy się  przed zimnem, otulamy ciało kocem a myśli karmimy wspomnieniem ciepła minionego i tego na powrót wyczekiwanego. Przez kilka miesięcy w roku bardziej niż kiedykolwiek doceniamy towarzystwo parującej malinowej herbaty trzymanej w jednej ręce, w tej samej chwili, gdy drugą wyjmujemy z szafy zapachy wanilii, goździków i pomarańczy. Ubieramy nimi dziesiątki rozstawionych po mieszkaniu świeczek, dodajemy do jedzenia i grzanego wina.
Szczególnie uprzywilejowaną porą grudniową, domowy język przyjmuje specyficzny i dobrze wszystkim znany dialekt świąteczny. Nietypowo dla dialektów, ten jest powszechnie zrozumiały, bo zmiękczany nie tylko kreskami nad literami w alfabecie, ale przede wszystkim – uśmiechem, dobrym słowem i przyjaznym tonem. Może powinniśmy sprawiać, żeby ten domo-dialekt towarzyszył nam przez cały rok?

Dom jest wreszcie skarbnicą prawie ludowej wiedzy i niesłąbacym źródłem inspiracji. Domowe sposoby na wszystko – od zdrowia, poprzez nastrój, na urodzie pewnie wcale nie kończąc – tworzą kategorię samą w sobie. Przekazywane z pokolenia na pokolenie moczenie nóg w wodzie tak gorącej, ze można pomylić ją z zimną. 
Klasyk gatunku, czyli herbata z miodem i cytryną popijana pod kocem i mająca przepędzić przeziębienia na równi ze smutkami.
Maseczka z płatków owsianych, po której nasza twarz będzie gładka i świetlista jak z reklamy (przynajmniej tak twierdzi babcia), czyli domowy Photoshop w wersji analogowej. 

Dom może być drewniany albo murowany, z pokojem dla gości, budą dla psa albo w jednym poziomie. Ten najważniejszy nosimy jednak w sobie. Jesteśmy nomadami. Ciepło, dobro i uśmiech możemy rozłożyć w każdym miejscu na ziemi i o każdej porze. I ogrzać nimi bezdomnych albo tych z innych niż nasz domów.

2 komentarze:

  1. Pieknie to wszystko ujelas, o takim domu pisalam w "Emigracja-Moja Historia" Dokladnie...Pozdrawiam Cie slonecznie z krainy slonca, gdzie codziennie mam 17 stopni na zewnatrz, ale w domu za to zimnica:) Juz od czwartku jednak zmieniam na kilka tygodni klimat:) Anglia i Irlandia-na zewnatrz zimnica, ale za to w domkach cieplusienko:) Oczywiscie mam tu na mysli budynki, bo temperatura DOMU zalezy od nas, ludzi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, dziękuję za garść tak miłych słów. Pozdrawiam ciepło (a jakże!) :-).

      Usuń

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff