Fot. http://decorandstyle.co.uk/ |
Siedzę na kanapie w
swetrze z czerwononosym reniferem, sama z nosem zanurzonym w laptopie. Jest mi
dobrze. Jestem w domu. Piszę.
Dom jest naszą pierwszą, naturalną i najwiekszą oazą bezpieczeństwa. I
ostoją miłości. Przynajmniej powinien być, bo nie wszyscy mają szczęście w tej
samej chwili, gdy usłyszą za sobą kaszlnięcie zamykającego się zamka,
odkaszlnąć równolegle napięcia, stresy i złości zewnętrznego świata.
Pracy, nie
dość, że zabierającej znaczącą część cennego dnia, to jeszcze często przygniatającej
nasze dobre samopoczucie i jeszcze lepsze chęci toną dedlajnów i asapów, a w
najgorszym z możliwych przypadków – również ludzkiej glupoty albo ignorancji.
Notorycznie
spoźniającego się autobusu.
Zamka w spódnicy (OK, spodniach też), który nagle stał się asertywny i zaczął żyć własnym życiem, podążającym
w zupełnie odwrotnym
kierunku niż ten, który mu narzucamy, pociągąjąc go do góry.
A przecież jedynie po pozbyciu się zbędnych myśli zakorzenionych gdzieś tam głęboko na zewnątrz można w pełni docenić magię tego, co oferują nam poczciwe cztery ściany.
A przecież jedynie po pozbyciu się zbędnych myśli zakorzenionych gdzieś tam głęboko na zewnątrz można w pełni docenić magię tego, co oferują nam poczciwe cztery ściany.
Dom zyskuje na popularności zimową porą. Siłą chłodniejszej i
niedostatecznie doświetlonej rzeczy, spędzamy
w nim wtedy więcej czasu niż w
innych okresach. Barykadujemy się przed
zimnem, otulamy ciało kocem a myśli karmimy wspomnieniem ciepła minionego i
tego na powrót wyczekiwanego. Przez kilka miesięcy w roku bardziej niż kiedykolwiek
doceniamy towarzystwo parującej malinowej herbaty trzymanej w jednej ręce, w
tej samej chwili, gdy drugą wyjmujemy z szafy zapachy wanilii, goździków i
pomarańczy. Ubieramy nimi dziesiątki rozstawionych po mieszkaniu świeczek,
dodajemy do jedzenia i grzanego wina.
Szczególnie uprzywilejowaną porą grudniową, domowy język przyjmuje specyficzny i dobrze wszystkim znany dialekt świąteczny. Nietypowo dla dialektów, ten jest powszechnie zrozumiały, bo zmiękczany nie tylko kreskami nad literami w alfabecie, ale przede wszystkim – uśmiechem, dobrym słowem i przyjaznym tonem. Może powinniśmy sprawiać, żeby ten domo-dialekt towarzyszył nam przez cały rok?
Szczególnie uprzywilejowaną porą grudniową, domowy język przyjmuje specyficzny i dobrze wszystkim znany dialekt świąteczny. Nietypowo dla dialektów, ten jest powszechnie zrozumiały, bo zmiękczany nie tylko kreskami nad literami w alfabecie, ale przede wszystkim – uśmiechem, dobrym słowem i przyjaznym tonem. Może powinniśmy sprawiać, żeby ten domo-dialekt towarzyszył nam przez cały rok?
Dom jest wreszcie skarbnicą prawie ludowej wiedzy i niesłąbacym źródłem
inspiracji. Domowe sposoby na wszystko – od zdrowia, poprzez nastrój, na
urodzie pewnie wcale nie kończąc – tworzą kategorię samą w sobie. Przekazywane z pokolenia na pokolenie
moczenie nóg w wodzie tak gorącej, ze można pomylić ją z zimną.
Klasyk gatunku,
czyli herbata z miodem i cytryną popijana pod kocem i mająca przepędzić przeziębienia na równi ze smutkami.
Maseczka z płatków owsianych, po której nasza twarz będzie gładka i świetlista
jak z reklamy (przynajmniej tak twierdzi babcia), czyli domowy Photoshop w wersji analogowej.
Dom może być drewniany albo murowany, z pokojem dla gości, budą dla psa
albo w jednym poziomie. Ten najważniejszy nosimy jednak w sobie. Jesteśmy
nomadami. Ciepło, dobro i uśmiech możemy rozłożyć w każdym miejscu na ziemi i o
każdej porze. I ogrzać nimi bezdomnych albo tych z innych niż nasz domów.
Pieknie to wszystko ujelas, o takim domu pisalam w "Emigracja-Moja Historia" Dokladnie...Pozdrawiam Cie slonecznie z krainy slonca, gdzie codziennie mam 17 stopni na zewnatrz, ale w domu za to zimnica:) Juz od czwartku jednak zmieniam na kilka tygodni klimat:) Anglia i Irlandia-na zewnatrz zimnica, ale za to w domkach cieplusienko:) Oczywiscie mam tu na mysli budynki, bo temperatura DOMU zalezy od nas, ludzi:)
OdpowiedzUsuńElu, dziękuję za garść tak miłych słów. Pozdrawiam ciepło (a jakże!) :-).
Usuń