26 września 2014

W trzech kropkach o tym, dlaczego zaczęłam planować.

Brak komentarzy:
 

NA POCZĄTKU BYŁO SŁOWO

Żal mi planowania. Mam wrażenie, że w życiu prywatnym bywa niedoceniane. Bycie (i to
w uproszczeniu!) działaniami rozmieszczonymi w czasie i służącymi osiąganiu wybranych celów nie brzmi atrakcyjnie, a już na pewno nie w zestawieniu z wyzwoloną i niczym nieskrępowaną spontanicznością. Planowanie z łatwością wybrania się oczywiście w swoim naturalnym środowisku na biznesowej planszy, ale 
w piątkowe popołudnie interesuje mnie bardziej codzienność niepracująca. A żeby jeszcze trochę namieszać - nie interesują mnie również plany, bo jak powiedział kiedyś ktoś mądry*: "Plany są niczym, planowanie jest wszystkim". Gdzie więc leży różnica i na czym planowanie polega?

Przyjmijmy za prosty plan (i cel w jednym) to, że od jutra zaczynam biegać. Przychodzi jutro, otwieram oczy, za oknem wita mnie struga deszczu. Nie biegnę. Planując, zaopatruję się natomiast w ubranie na każdą pogodę. Staram się przewidzieć i wyeliminować przeszkody, ewentualnie - pokonać je w trakcie. Woda z nieba mnie nie zniechęca, więc biegnę, osiągając swój cel.

Kilka zdań wstępu nie oznacza, że zdobyłam już swój planistyczny Everest i z jego szczytu będę się teraz wymądrzać. Jest wręcz przeciwnie. Z natury jestem spontaniczna, co trochę komplikuje sprawę, ale nie przeszkadza mi z planowaniem eksperymentować, i to z powodzeniem. Przecież nie planuję planować wszystkiego! Wydaje mi się jednak, że w tym "poukładanym szaleństwie" jest jakaś metoda. Jeśli nie na wszystko, to przynajmniej na trzy rzeczy, o których za chwilę, a to już chyba coś.

POT I ŁZY

Powiedzmy sobie otwarcie - planowanie wiąże się z pewnym wysiłkiem. I pomijam tu już nawet dość kluczową część procesu, czyli pracę naszych zwojów. Jakby tego było mało, czasami dochodzi do tego jeszcze jeden element - pracy nie innej, niż fizycznej! To-do listy, grafy, mapy myśli (tak, można to robić nie tylko w sali konferencyjnej!). Samo brzmienie jest już wystarczająco egzotyczne, a przecież trzeba to jeszcze ZROBIĆ. Namacalnie, na papierze lub ekranie, w czterech ścianach prywatnego życia. Oczywiście jest jeszcze jeden sposób. W tym miejscu chylę czoła przed wszystkimi, kórzy są w stanie odbyć zawiłą planistyczną podróż (każdą bardziej skomplikowaną niż "bieganie od jutra") jedynie gdzieś tam, hen, w swojej głowie. Wydaje mi się, że słusznie zaliczam ich do mniejszości. Na pocieszenie dodam, że brak planowania też jest pewnym planowaniem, a więc i nieplanujący muszą się w życiu napocić :-).

WHY, LEO, WHY??? (WSPOMNIANE TRZY RZECZY)

Po trudach i znojach króko o tym, dlaczego planować zaczęłam i nie planuję tego zmieniać:

  • Planowanie porządkuje mi głowę.
Bez priorytetów ani rusz. Muszę stanąć na rzęsach i je ustalić, żeby wiedzieć, co jest dla mnie i mojego celu najważniejsze.

  • Planowanie daje mi kontrolę nad sytuacją.
Planując, przestaję widzieć przeszkody jako coś, co utrudnia i rozprasza (kto by pomyślał???). Koncentruję się na ich przewidzeniu i obejściu lub wyeliminowaniu. Przeszkody nie powinny mnie wtedy zaskoczyć. Widzę dalej, szerzej i głębiej, wbrew pozorom nie wstępując wcale do żadnej scjentologicznej sekty.

  • Planowanie = poczucie dobrze spełnionego obowiązku = samozadowolenie.
Warto dla samej fantastyczności tego uczucia, tak po prostu.

A CO Z WOODY ALLENEM?

"Jesli chcesz rozśmieszyć boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość". 100% prawdy, nie będę się z tym kłócić. Z jakiegoś jednak powodu o planach się mówi, a planowanie - wprowadza się w życie... :-).

P.S. Na koniec przyznam się, że wpisu o planowaniu nie planowałam.


* Ktoś mądry: D. D. Eisenhower.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff