Przyszła otulona w szarość, w której chce się zakopać albo taką, co przegania swoim kamiennym obliczem.
Robi się ciszej, głośniej, krócej i dłużej jednocześnie.
Na zewnątrz jakby mniej słychać. Ludzie chowają się do środka tak samo przed zapowiadanym od tygodnia silniejszym podmuchem, jak przeciągiem z własnego oddechu.
Zabawa przenosi się do zamkniętych lokali, a przoduje ten, w którym zaczynają się tłoczyć podrzędnie złożone myśli. "Jeszcze jedna!". "Jeszcze raz to samo". Wypomadowane, nieuczesane, świeże, wyjęte z zeszłorocznego słoja z etykietą "na później". Nie pozwalają zasnąć, potrafią wybudzić w środku nocy. Są wszędzie, bywając wszędobylskie, wścibskie i bardzo niewychowane. I z tego wszystkiego rodzi się zmiana zdania, wciąż i wciąż, kilkanaście razy częstsza niż zmiana bielizny.
Wszystko kurczy się w sobie. Dzień zaczyna dawać za wygraną szybciej niż ostatnio. Nawet niezmęczone trio energia, siła i motywacja coraz częściej bawi się z nami w chowanego.
Niebo potrafi ze swojej niemocy nad światem zapłakać na wszystkie możliwe sposoby, tak, żeby przypadkiem za szybko nie znudzić swoim jestestwem; i tak mży, kapie, pada albo leje.
Coraz dłużej w czterech ścianach. Tam, gdzie koc, kapcie i książka, i długi wieczór, który zawsze okazuje się zbyt krótki, szczególnie w tygodniu. I jeszcze tam, gdzie ekscytacja na myśl o wybraniu się do kuchni po kubek herbaty z miodem równa jest tej, z jaką sprowadzano z Azji przyprawy w czasach wielkich wypraw i odkryć geograficznych.
Po raz pierwszy od miesięcy włączony kaloryfer.
Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni brak puenty.
Nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni brak puenty.
Jesień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz